W Londynie na Oxford Street jest taka mała budka przy której niezmiennie dostawałam ślinotoku. Wymęczona zakupami i tłumami, z którymi trzeba było się zmagać przechodziłam obok niej i od razu miałam ochotę zawrócić. Ten zapach. Magiczna kombinacja pieczonej mąki, cukru i tłuszczu. I wanilia. Nigdy się nie skusiłam, wolałam się nie rozczarować. Ostatnio zaprosiłam Tygryska do zrobienia własnych gofrów. Z radością odmierzał łyżką składniki, mieszał, miksował i krzyczał, gdy piekły się niewystarczająco szybko.
Gofry
po 18 miesiącu
ok 20 sztuk, w zależności od wielkości gofrownicy
2 szklanki mąki pszennej (zmieszałam gryczaną, owsianą i pełnoziarnistą pszenną)
2 szklanki mleka
3 łyżki cukru trzcinowego
2 jajka
2 łyżki ziemniaczanej
łyżeczka proszku do pieczenia
10 dag rozpuszczonego i lekko przestudzonego tłuszczu (olej kokosowy, masło)
Jajka ubić z cukrem na puszystą masę (można ubić najpierw białka, potem dodać cukier i na koniec żółtka). Mąkę wymieszać ze skrobią i proszkiem do pieczenia. Dodać do masy jajecznej i wymieszać delikatnie łyżką. Dodać mleko i tłuszcz.
Gofrownicę rozgrzać, natłuścić pędzelkiem. Nalewać małe porcje (w zależności od gofrownicy). Moja piecze dokładnie 5 minut. Trzeba ją wyczuć. Bardzo ważne jest by nie otwierać jej za wcześnie bo goferek się rozdwoi i poprzykleja się do pokrywy i podstawy.
Podawać z konfiturą, jogurtem greckim, bita śmietaną, cukrem cynamonowym lub waniliowym.
Oczywiście, że trzeba podzielić się z rybką |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz