Po życiu bloga wydawałoby się, że Tygrys głodem przymiera. Cóż, wiele się zmieniło w czasie naszej nieobecności. Najważniejszą zmianą jest zapewne nowy dodatek do naszej rodziny w postaci Hanki. Hanka to dziecię prawie idealne. Wesoła od rana do wieczora, zabawia i rozbawia każdego napotkanego człowieka. Lęk separacyjny jest jej nieznany, brata uwielbia pasjami. No i jest marzeniem każdego rodzica (a zwłaszcza dziadków) jeżeli chodzi o jedzenie. Bo Hanka jedzenie kocha. Jeżeli chcę w spokoju napić się (ciepłej jeszcze) kawy to wystarczy posadzić ją w krzesełku i położyć przed nią cokolwiek nadające się do włożenia do paszczy. Pół godziny z głowy.
O ile z Tygrysem nie mogłam się doczekać wprowadzania stałych pokarmów i wizja papek i przecierów przyprawiała mnie o dreszcze ekscytacji tak w przypadku Hanki na samą myśl przechodziły mnie dreszcze, ale niechęci. W międzyczasie padł mi robot kuchenny, który nie wytrzymał mojej miłości do domowego masła orzechowego i blendowanie i przecieranie spotykało się z moim wewnętrznym zdecydowanym sprzeciwem. Karmienie piersią było takie wygodne. Cóż, z Tygrysem, jako jedynym dzieckiem, miałam cały dzień na bawienie się w wymyślanie miliona kombinacji puree. Z dwójką dzieci, z mężem bywającym przez większość część czasu na obczyźnie (a jak się już w domu pojawi to jak trzecie dziecko raczej i roboty tylko przybywa zamiast maleć) i prężnie pnącą się do góry budową, czas jest już towarem deficytowym, dlatego zaczęłam skłaniać się ku opcji mniej czasochłonnej. I tu na arenę wkracza BLW, czyli bobas lubi wybór, baby led weaning. Im bardziej wgryzałam się w temat, tym mocniejsze rosło we mnie przekonanie, że to jest właśnie to. Zalet jest mnóstwo, wystarczy wklepać w wujka googla i ten sam będzie je wymieniał.
Najważniejsze w BLW jest obserwowanie dziecka, coś z czym dzisiejszy zabiegany rodzic ma duży problem. Nie bawimy się w samoloty lądujące w buzi dziecka, rozpraszanie jego uwagi książeczkami, zabawkami i niepostrzeżenie dostarczanie nieokreślonej w smaku papki. Rodzic nie karmi, rodzic traktuje dziecko jako pełnoprawnego członka rodziny, który ma swoje zdanie i sam może określić co, kiedy i ile zje. Podobało mi się to, że dziecko jest traktowane z szacunkiem, a jego wybory są respektowane. Co? 6 miesięczne dziecko ma decydować o tak ważnej kwestii jak żywienie? A co ono może wiedzieć? Ano może. Wie co mu smakuje, a co nie. Jaka faktura mu odpowiada i czy w ogóle ma na to ochotę.
Pierwszy dzień, przyznam, miałam duszę na ramieniu. No bo gdzie taki kawał brokuła i awokado dla takich małych rączek? Stchórzyłam. Ugotowałam puree z dyni i dałam łyżeczką. Hanka vel Dziunia przełknęła dwie łyżeczki, jak na kulturalną damę przystało i podziękowała. Następnego dnia na widok papki nawet buzi nie chciała otworzyć. No to zrobiłam brokuła na parze. Dziunia podeszła do tematu z należytą powagą. Obmacała, wyściskała, pooglądała a następnie zaczęła ... wcinać. Jak ona jadła. Jakbym ją przynajmniej tydzień głodziła. Ssała czuprynkę brokuła z lubością mrucząc i mlaszcząc.
I zrozumiałam, że to moja krew. Lubi prawdziwe jedzenie, co da się pogryźć a nie tylko przez gardło przelatuje. Zaczęła się prawdziwa przygoda. Były dni, gdy nie miała ochotę na żadne jedzenie i wszystko lądowało na podłodze. I to tez jest OK. Przecież ja też miewam takie dni (znaczy się niejedzenia, nie walenia wszystkiego na podłogę).
Za 3 tygodnie Hania skończy roczek (hoho, czyli post ten już ponad 3 miesiące przeleżał w poczekalni bo Dziunia już rok i 3 miesiące skończyła), czyli nasza przygoda z BLW trwa już prawie pół roku. Co mogę powiedzieć? Jestem zachwycona tym jak pięknie sobie radzi. Były dni, gdy jedzenie było miażdżone, rozpłaszczane na stole albo zrzucane na podłogę. Był bałagan, nadal bywa. Ale to szybko mija. Hanna lubi smak porządnego jedzenia. Już teraz sygnalizuje głód i klepie się po brzuszku dając znak, że chce dobrego jedzonka. Ładnie gryzie i przeżuwa, codziennie ćwiczy chwyt szczypcowy między kciukiem i palcem wskazującym. Nie boi się nowości i chętnie próbuje wszystkiego. Zaczyna operować łyżką, zupę pije słomką. Myślę, że za parę miesięcy spokojnie będzie robić bratu śniadania.
I zrozumiałam, że to moja krew. Lubi prawdziwe jedzenie, co da się pogryźć a nie tylko przez gardło przelatuje. Zaczęła się prawdziwa przygoda. Były dni, gdy nie miała ochotę na żadne jedzenie i wszystko lądowało na podłodze. I to tez jest OK. Przecież ja też miewam takie dni (znaczy się niejedzenia, nie walenia wszystkiego na podłogę).
Za 3 tygodnie Hania skończy roczek (hoho, czyli post ten już ponad 3 miesiące przeleżał w poczekalni bo Dziunia już rok i 3 miesiące skończyła), czyli nasza przygoda z BLW trwa już prawie pół roku. Co mogę powiedzieć? Jestem zachwycona tym jak pięknie sobie radzi. Były dni, gdy jedzenie było miażdżone, rozpłaszczane na stole albo zrzucane na podłogę. Był bałagan, nadal bywa. Ale to szybko mija. Hanna lubi smak porządnego jedzenia. Już teraz sygnalizuje głód i klepie się po brzuszku dając znak, że chce dobrego jedzonka. Ładnie gryzie i przeżuwa, codziennie ćwiczy chwyt szczypcowy między kciukiem i palcem wskazującym. Nie boi się nowości i chętnie próbuje wszystkiego. Zaczyna operować łyżką, zupę pije słomką. Myślę, że za parę miesięcy spokojnie będzie robić bratu śniadania.
Tygrys chętnie jadł jako niemowlę. Lubił zupki, przeciery i jogurty. Ale nie było mowy o wzięciu do ręki czegokolwiek co było śliskie, mokre lub zimne. U niego w grę wchodziły lekkie zaburzenia sensoryczne więc BLW raczej by nie przeszło. A na pewno byłoby trudne. Niestety ładne jedzenie skończyło się w wieku dwóch lat, gdy wkroczyły słodycze i powoli zaczął wyrzucać poszczególne potrawy ze swojego jadłospisu. Ale o tygrysowym niejadztwie będzie kiedy indziej.
BLW jest świetną terapią sensoryczną, bo maluch ma dostęp do całej gamy faktur, struktur i kolorów. Może wyzwolić wewnętrznego fizyka, który bada jak zachowują się poszczególne warzywa. Jaki nacisk jest potrzebny by zdusić banana i czy burakiem maluje się po tacce tak samo jak awokado.
Lubię to, że siedzimy wszyscy przy stole a ja mogę cieszyć się ciepłym posiłkiem w tym samym czasie co ona, bo nie muszę jej karmić. Ona robi to sama. No i chyba najważniejsza rzecz, na jaką pozwala BLW to samokontrola. Dziecko wie, kiedy jest najedzone. Po prostu przestaje wtedy jeść i zaczyna się bawić jedzeniem. Najważniejsze to pozwolić mu na to, na określenie tego właśnie momentu. To zaowocuje zdrowym podejściem do jedzenia w dorosłym życiu i zdolnością do wsłuchiwania się w swój organizm i nieobjadaniem się. Największy problem mają z tym dziadkowie, którzy widząc, że ona już nie je próbują wepchnąć jeszcze kawałeczek. No bo przecież masz jeszcze na talerzu to musisz zjeść.
Co dla mnie było w tym najtrudniejsze? Zaufanie mojemu małemu dziecku i uwierzenie w to, że ona naprawdę potrafi decydować o sobie. Stanie z boku i pozwolenie na pierwsze kroki w stronę niezależności. Chyba każda matka ma z tym problem. Odcięcie pępowiny, wspieranie, ale nie wyręczanie.
Zalety BLW widać najbardziej w zderzeniu z dziećmi karmionymi standardową metodą. Kilka tygodni starsza koleżanka dopiero wchodzi w fazę grubszych papek, 2,5 miesiąca starsza kuzynka nie chce sama jeść podczas gdy Hanka zajada się surową cebulą i kapustą kiszoną, zupę popija ze słoika ze słomką a wczoraj jadłyśmy kanapki z awokado. Gdy tamta soczek pije z butelki ze smoczkiem Hania pije sama z otwartego kubeczka. W wigilię siedziała z nami przy stole i jadła polędwiczkę z mintaja (zjadła większą porcję niż jej brat). Posiłki nie są nieustanna walką o jeszcze jeden kęs ani kombinowaniem jak przemycić warzywa.
Trzeba jednak pamiętać, że BLW uda się tylko wtedy, gdy rodzic naprawdę w nie wierzy. Bo dziecko nam ufa bezgranicznie i wyczuwa nasze emocje. Jeżeli matka jest pełna obaw i niepewności to dziecko podejdzie do tego z takim samym uczuciem. Jeżeli nie lubimy brokułów a serwujemy je dziecku bez radości to nie dziwmy się, że i ono je odrzuca.